Kraków
4 osoby
Moderatorzy:
    Agata Mateusz

Ustawienia strony:

Widoczność: wszyscy
Publikować mogą: wszyscy
Moderacja: po publikacji
RSS RSS
Zarejestruj się

24/11/13 od Agata
W temacie: Gdzie jeść

Bary mleczne górą!

Krakowskie bary mleczne nie były powodem mojej przeprowadzki, przynajmniej nie oficjalnie. W przeciwieństwie do Warszawy, gdzie prawdziwych barów mlecznych została garstka, w Krakowie mają się wyśmienicie. Jest ich mnóstwo w całym mieście, do wyboru do koloru. Ceny jak przykazano niskie, typowe są tu groszowe końcówki, dania jarskie bardzo przyzwoite – w końcu nie na mięso się do baru mlecznego przychodzi. Klimat wciąż ten sam – za bufetem panie w fartuchach, wystrój jak z poprzedniej epoki. PRL się skończył, ale tutaj nic się nie zmieniło.

Szyld jak zawsze prosty Szyld jak zawsze prosty (A. Kozłowska)

Definicja baru mlecznego jest właściwie taka sama od kilkudziesięciu lat – samoobsługowy, bezalkoholowy, z potrawami mlecznymi i jarskimi. Mięsa w PRL pod dostatkiem nie było, teraz już śmielej figuruje w menu wypisanym zazwyczaj czarnym flamastrem na plastikowej tablicy, ale nie gra głównej roli. Żywiły pokolenia Polaków, teraz zniknęły z większości miast. Kraków jest ich ostoją, bo jest ich tutaj kilkadziesiąt, prowadzonych przez spółdzielnie Społem i Jubilat. Czemu przetrwały, skoro w mieście są dziesiątki miejsc ze świetnym jedzeniem, i to niekoniecznie drogich? Ba, niektóre nawet konkurują z mleczakami, oferując dania obiadowe (zupa plus pełne drugie danie mięsne) w cenach nawet nieco niższych. Cóż, ale nigdzie indziej nie zje się świetnej, domowej zupy poniżej 2 złotych. A to tylko pierwsza z długiej listy zalet. Wady? To nie jest miejsce dla wszystkich, bo też nie każdy zje w towarzystwie niezbyt ładnie pachnącego pana, który pewnie sypia na ławce. I nie każdy wytrzyma te wszystkie zapachy, tłok i gwar. Dla tych, którzy cenią wygląd potraw, bary mleczne będą raczej traumatycznym przeżyciem, tak samo jak dla zwracających uwagę na wystrój.

Dlaczego lubię bary mleczne? Mam pewność, że dostanę domowe jedzenie i że dostanę je szybko. Nie oczekuję wyszukanych smaków, bo od tego są inne miejsca. Nie jem też w mleczakach mięsnych potraw, bo właściwie w takiej samej cenie zjem obiad w jednej z knajp w stylu obiad za 14 złotych (np. Koko i Bordo). Uwielbiam je za klimat, tę mieszankę klientów – od studentów, prze zwykłych mieszkańców, turystów, pracowników okolicznych szpitali, matki z dziećmi, po samotnych staruszków i nieco podejrzanych jegomościów. Wszyscy przychodzą po to samo – tęsknią za domowym jedzeniem i nie chcą wydawać za dużo pieniędzy. To też swoista atrakcja turystyczna, powrót do minionej epoki. Stoły przykryte ceratami, na każdym wazonik ze sztucznymi kwiatami, zero klimatyzacji, mieszanka zapachów z kuchni roznosząca się po całej sali, nie zawsze miłe sprzedawczynie… Chociaż żeby pracować w takim miejscu trzeba mieć głowę na karku i twardy charakter – nie raz widziałam panie zza lady huczące na rozrabiających klientów po kieliszku. Nagle robili się cichutcy jak myszki.

Jeżeli są jakieś zewnętrzne szyldy, to wysoko - i trudno je zauważyć Jeżeli są jakieś zewnętrzne szyldy, to wysoko - i trudno je zauważyć (A. Kozłowska)

A jedzenie? Przede wszystkim bary podążają za sezonowością. Na wiosną na pewno pojawi się botwinka i szczawiowa, latem chłodnik, a na jesieni zupa z dyni. Jakość i smak… to już zależy od baru. Zdarzają się wpadki, zdarzają się dania zwyczajnie niesmaczne. Ja np. nie przepadam za gołąbkami w wydaniu małopolskim. Za to mam kilka swoich ulubionych mleczaków, gdzie idę w ciemno szybko coś przekąsić. Poniżej moja lista, pozycje przypadkowe. Polecam nie zjawiać się w godzinach popołudniowych, jeżeli mamy swoje upatrzone dania – o tej porze może ich już nie być.

  1. Bar Mieszczański na Wolskiej, daleko od centrum, przez co nie ma turystów i studentów. Malutki, ale za to jedyny mi znany z ogródkiem. Rewelacyjna botwinka w sezonie (2 zł), bardzo dobra pomidorowa (1,75 zł), obłędne placki ziemniaczane z sosem pieczarkowym (ok. 5 złotych).
  2. Bar Pod Filarkami na Starowiślnej, zawsze pełny, bo i usytuowany w bardzo ruchliwym miejscu. Świetne pierogi ze szpinakiem (ok. 5 złotych) i najlepsza zupa ziemniaczana, jaką jadłam w życiu (1,70 zł)
  3. Bar Górnik na ul. Czystej jest malutki, ledwie kilka stolików. Pełny pracowników pobliskiego szpitala. Mają świetne zupy, każda poniżej 2 zł. W zimie trzeba uważać, klamka od wewnątrz rozgrzewa się do czerwoności.
  4. Bar Uniwersytecki, kilkadziesiąt metrów od Górnika. Ma chyba najładniejszy wystrój ze wszystkich. Ich placki ziemniaczane z sosem pieczarkowym biją się o pierwszeństwo z tymi z Mieszczańskiego (na pewno są tańsze 4 zł z groszami)
  5. Bar Żaczek na Czarnowiejskiej, naprzeciwko AGH, a więc najbardziej studencki ze wszystkich. Chyba jedyne miejsce, gdzie można jeszcze zjeść płucka. To też miejsce świetne dla wegetarian, bo zupy powstają na wywarze warzywnym, nie mięsnym.
  6. Bar Pod Temidą na Grodzkiej, tuż przy Rynku. Jeden z najstarszych, ale to już bar mleczny tylko z nazwy i wystroju – ceny raczej schroniskowe (jest dwa razy drożej niż w każdym innym mleczaku), menu dwujęzyczne (jedyne takie miejsce), właściwie jadają tu wyłącznie turyści. Ale za to w moim rankingu na najlepszą zupę pomidorową (próbowałam w kilkunastu mleczakach) wygrywa w cuglach. Rewelacja, chociaż 3,70 to dwa razy drożej niż w takim np. Krakusie na Limanowskiego.

Żywą legendą są bary w Nowej Hucie (z naciskiem na "w"), na czele z Barem Centralnym. Aż wstyd przyznać, że jeszcze ich nie sprawdziłam.

Mieszczański i jego smętny jesienią ogródek Mieszczański i jego smętny jesienią ogródek (A. Kozłowska)