Czarnogórskie drogi
część pierwsza
Droga z Belgradu do Czarnogóry jest przepiękna. Naprawdę tu są same góry wysokie wokoło. I co jakiś czas trafi się jeziorko. Nasze marzenia o ładnym miejscu na trasie do spożycia posiłku spełniły się. Jeszcze w Serbii naszym oczom objawiło się górskie Zlatarsko Jezioro. Można się tam zatrzymać na parkingu nad wodą, zjeść i wykąpać w czystej wodzie. Piknik zajął nam dlatego sporo czasu, ale było warto.
Jadąc górskimi trasami w Serbii i Czarnogórze ma się wrażenie, że miejscowi są w zimie odcięci od świata. Do marca niezbędne są łańcuchy na opony. Drogi te pod katem stopnia trudności nie ustępują Szwajcarii. Podziwialiśmy umiejętność zbudowania tylu górskich tuneli i ładnej trasy, jednocześnie smucąc się, że polska mentalność uniemożliwia zbudowanie zwykłej autostrady.
Ponieważ już w Belgradzie postanowiliśmy wybrać się do Durmitoru (o czym później:)), granicę serbsko-czarnogórską przekraczaliśmy w górach na wysokości 1200m w Jabuka. Na granicy strażnik poprosił o dowód rejestracyjny i zieloną kartę (ubezpieczenie samochodu na m.in. kraje bałkańskie-zdobyć można u swojego ubezpieczyciela). Następnie pobrano od nas 10€ tzw. "ekolożka taksa" i nalepiono nam ekologiczną winietkę;)
Droga do Zabljaka nadal jest pokręcona, w dodatku co chwilę zmienia się wysokość. Wjeżdżamy kilkaset metrów z nachyleniem drogi 7% po to, żeby zaraz zjechać z powrotem na poziom 700m:) i tak parę razy więc zatyka uszy. Ale jak się okaże później, nie te drogi były najbardziej wymagające:)
Dojeżdżamy do kolejnego punktu na trasie, mostu na
20km przed Zabljakiem, nad kanionem rzeki Tara. Jesteśmy w ostatniej chwili, bo już się ściemnia. Ale widzimy o co chodzi, kompletna cisza z rzadka tylko zagłuszona przejeżdżającymi autami. Naprawdę świetny widok i do tego po drodze. Po chwilowej zadumie ruszamy dalej krętą drogą do Zabljaka, gdzie docieramy akurat w porze kolacji.